Cała prawda o barszczu Sosnowskiego - inwazja na Dolnym Śląsku

piątek, 4.8.2017 09:00 1605 1

Silne poparzenia, alergie, nowotwory, choroby narządów wewnętrznych, a nawet śmierć – o skutkach kontaktu z toksyczną rośliną mówi się dużo w ostatnich latach. Barszcz Sosnowskiego, który z łatwością zadomowił się w Polsce, każdego roku wywołuje postrach również wśród mieszkańców Dolnego Śląska.

Czy rzeczywiście jest taki groźny?

 Nie możemy popadać w panikę. Jest to skutek wieloletnich zaniedbań i braku walki z inwazyjną rośliną. Najbardziej straszny w tym wszystkim jest brak pomysłów i chęci ze strony odpowiednich służb – mówi Paweł Pomian, przewodniczący Partii Zieloni we Wrocławiu.
W Polsce możemy spotkać dwa gatunki obce barszczu: barszcz Sosnowskiego, który został sprowadzony z Kaukazu w połowie XX w. w celach pastewnych oraz barszcz Mantegazziego. Ten również przybył do nas z Kaukazu, lecz już jako roślina ozdobna i miododajna. Szybko jednak wkradły się w rodzime ekosystemy i zajęły je w niekontrolowany sposób.

W chwili obecnej w Europie wschodniej mamy do czynienia z inwazją barszczu Sosnowskiego. Jest to pozostałość po gospodarce prowadzonej w krajach bloku wschodniego. W ciągu kilku lat gatunek ten opanował całe areały wypierając przy tym rodzime gatunki i degradując środowisko. Z kolei na zachodzie głównym problemem jest barszcz Montegazziego. Jednak tam problem jest dużo mniejszy, ponieważ podejmowane są działania mające zniszczyć stanowiska rośliny i zapobiegać ponownemu odradzaniu rośliny.

Dr Zygmunt Dajdok z Instytutu Biologii Środowiskowej Uniwersytetu Wrocławskiego, który bada rośliny inwazyjne, uważa, że zwalczanie barszczu jest bardzo czasochłonne.

– To niezwykle odporna roślina. Łatwo rozprzestrzenia się z wiatrem i z wodą. Nasiona mają długą zdolność kiełkowania, mogą przebywać w glebie nawet pięć lat. Zwalczanie jest bardzo trudne. Obecnie wykorzystuje się metody mechaniczne, polegające na usunięciu części naziemnej i podziemnej, a także chemiczne, lecz nie przynoszą one oczekiwanych rezultatów – tłumaczy dr Dajdok.

Działać trzeba i to jeszcze bardziej intensywnie. Ilość nowych stanowisk nasila się z roku na rok, a skutki zaniedbań dla ludzi i dla środowiska mogą być tragiczne.

– Musimy brać pod uwagę skutki społeczne i przyrodnicze. Przede wszystkim barszcz powoduje problemy zdrowotne u ludzi. Głównie narażone na szkodliwe działanie toksyn mogą być małe dzieci oraz osoby uczulone na substancje, które zawiera barszcz. Ponadto zmniejsza bioróżnorodność zarówno wśród roślin jak i zwierząt. Zagłuszając funkcjonowanie rodzimych roślin, wpływa negatywnie na żerujące na nich owady – mówi dr Zygmunt Dajdok.

Stale brakuje pomysłów na skuteczną walkę, ponieważ nie ma służb, które zajęłyby się problemem kompleksowo. Jak można uniknąć zagrożenia?  

– Problemem mają się zajmować straże miejskie i gminne. Czasem interwencję podejmuje straż pożarna. Często służby te nie są odpowiednio przygotowane. Do tego brakuje spójnego działania, strategii działania, programów, które likwidowałoby całkowicie największe stanowiska. Najbardziej opłacalne są oczywiście prace we wczesnym etapie, gdy jest jeszcze szansa na całkowite zatrzymanie inwazji – komentuje Paweł Pomian, przewodniczący Partii Zieloni we Wrocławiu.

– Dwa lata temu wrocławscy Zieloni skierowali petycję do władz samorządowych na Dolnym Śląsku i we Wrocławiu. Proponowaliśmy wykorzystanie sporego dorobku naukowców w obrębie działań długofalowych i wprowadzenie systemów natychmiastowego reagowania tam gdzie znajdują się pojedyncze egzemplarze rośliny. Od tamtej pory nic się nie zmieniło. Brakuje chęci u władz zarówno na szczeblu regionalnym jak i krajowym. A fundusze na to są, wystarczy, że gminy zgłoszą projekt dodaje Pomian.

Problem na Dolnym Śląsku jest co raz bardziej widoczny. Na szczęście wzrasta też świadomość mieszkańców. Gdzie sytuacja jest najgorsza?

 Moim zdaniem najbardziej dramatyczna sytuacja ma miejsce w gminie Szczytna w powiecie kłodzkim. Tam barszcz Sosnowskiego zaczął się rozprzestrzeniać z pola przy dawnej stacji doświadczalnej w Łężycach na obszary sąsiednie wzdłuż dróg, obrzeża lasów i rzek, w tym także w obrębie samej miejscowości Łężyce. Już obecnie wiele stanowisk w Kotlinie Kłodzkiej to efekt rozprzestrzeniania nasion m.in. przez wodę z tego stanowiska. Część nasion spływa też do Nysy Kłodzkiej, a z jej wodami również do Odry – informuje dr Dajdok.  

Przyszłość regulacji prawnych w tej kwestii stoi pod znakiem zapytania. Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady UE z 2014 r. zobowiązuje nas do wprowadzania pewnych rozwiązań w odniesieniu do gatunków roślin i zwierząt inwazyjnych. Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska opracowuje też specjalne wytyczne dotyczące zwalczania barszczów. Nadal jednak sytuacja na poziomach samorządów i gmin nie jest jasna. Niewiele z nich przeznacza jakiekolwiek fundusze na ten cel. Większość gmin nie podejmuje nawet doraźnych sposobów zapobiegających. 

Źródło: Informacja prasowa

Przeczytaj komentarze (1)

Komentarze (1)

aga sobota, 05.08.2017 23:55
ostatnio sie własnie zastanawiałam dlaczego nikt z tym nic nie...