Słynna warszawska śniadaniownia otworzyła się we Wrocławiu

wtorek, 24.3.2015 11:05 14794 1

Wrocławianie mają swoją Charlotte. W poniedziałek w Pasażu Pokoyhof otworzyło się popularne warszawskie i krakowskie bistro Charlotte znane głównie ze śniadań i … hipsterów.

O fenomenie Charlotte i wyborze Wrocławia na kolejną lokalizację bistro rozmawiamy z Justyną Kosmalą, współwłaścicielką lokalu.

Pierwsze pytanie zdaje się być oczywiste. Dlaczego Wrocław, a nie np. Poznań?

- Śledzimy naszych fanów na FB. Było hasło od samych wrocławian, żeby otworzyć tu Charlotte. Jeździmy trochę po Polsce i czuliśmy, że Wrocław jest miastem otwartym i że się tutaj dużo dzieje – mówi nam Justyna i przyznaje, że chociaż nie za bardzo zna Wrocław, to od razu "poczuła to miasto".

- Od razu poczuliśmy, że ciągnie nas do Dzielnicy Czterech Wyznań. Jest to blisko Rynku, a jednak nie jest to zbyt oczywisty kierunek. Takie trochę zagłębie ludzi bardziej wymagających. Podoba mi się historia ulicy św. Antoniego. Mam na myśli to, że kiedyś była ulicą pogrzebową, a teraz zrobiła się rozrywkowa. To jest fenomenalne. Ten pasaż jeszcze wzmocnił to uczucie. Widzimy potencjał w tej kamienicy.To przecież jest kamienica z historią. Dla nas jest ważna lokalizacja, ale lokalizacja nieoczywista. Wolimy, aby ktoś nas musiał trochę poszukać, ale żeby to było miejsce z charakterem.

Charlotte to przede wszystkim śniadania, na które składają się głównie wypieki własnego wyrobu. - To co jest najważniejsze, to fakt, że jesteśmy piekarnią. Robimy pieczywo na zakwasie sami, od początku do końca. To jest francuska technologia i procedura wyrobu – podkreśla Justyna Kosmala. - Parę lat temu brakowało w Warszawie miejsca, gdzie podawano śniadania. Owszem były śniadaniownie, ale otwarte od 9.30, więc to już nie było do końca śniadanie.

Śniadania w Charlotte wydawane są od 7 do 24. I jak sama współwłaścicielka przypuszcza, fenomen polega na tym, że są to proste posiłki, na które każdy zawsze ma ochotę. Pytamy, co najbardziej lubi i poleca Justyna. - Croque Monsieur i Croque Madame, czyli wielkie zapiekane kanapki na chlebie naszego wyrobu. Każda z dużą sałatką – odpowiada.

Jednak nowo otwarte bistro to nie tylko jedzenie, ale też i wina. Oczywiście francuskie. Na butelki, które wkrótce pojawią się w Charlotte (w weekend lokal powinien otrzymać koncesję) czeka już stuletnia lodówka, którą Justyna przywiozła ze sobą z Francji.

- Spędziłam we Francji sporo czasu. Jako młoda osoba jeździłam tam do pracy, a potem studiowałam nauki polityczne też we Francji. Absolutnie pochłonęła mnie ta atmosfera codziennego wychodzenia i knajpianego stylu życia. To, co mi się najbardziej spodobało, to fakt, że ludzie wychodzą codziennie na chwilę. To nie jest wielkie wyjście do restauracji, ale przychodzi się na kieliszek wina i szybką kanapkę czy kawę i croissanta. Od tego właśnie zaczęłyśmy budować naszą koncepcję.

A koncepcja Charlotte jest prosta – bistro to piekarnia ze świeżym pieczywem przez cały dzień, a wieczorem lokal z dobrym winem. - Słyniemy głównie ze śniadań, ale wieczorem zmieniamy trochę atmosferę. Punkt 18 podnosimy stół do góry, przyciemniamy światło, jest też inna muzyka i wtedy jesteśmy bardziej barem winnym – wyjaśnia Justyna Kosmala i dodaje, że muzyka jest specjalnie wyselekcjonowana przez menadżera lokalu. W bistro możemy usłyszeń klasyki, ale również, na co stawiają mocno właścicielki, nowości francuskiej sceny muzycznej. – Selekcja muzyki to pół etatu jednej osoby – śmieje się Kosmala.

Charlotte chce być lokalem oferującym dobre jedzenie i atmosferę. Słyszymy, że właścicielki nie zamierzają zmieniać bistro w klubokawiarnię, gdyż zależy im na "tworzeniu miejsca" i to nie tylko dla hipsterów. Bo chcąc nie chcąc, warszawska Charlotte została obwołana takim właśnie miejscem. W dodatku na placu Hipstera (Zbawiciela). To jednak lokalowi nie zaszkodziło.

- To, że szybko zostaliśmy okrzyknięci miejscem kultowym, było dla nas promocją. Prawda jest taka, że Charlotte przyciągnęła środowisko alternatywne, bo hipster to jest trochę taka ogólna nazwa. Charlotte jest dla hipsterów, ale nie tylko. W Warszawie przychodzą do nas lokalsi. Po pieczywo, na kieliszek wina i kanapkę. Przychodzą rodziny z dziećmi, dziennikarze, politycy. Wszyscy się jakoś odnajdują przy tym wspólnym stole i  myślę, że to właśnie ludzie lubią w Charlotte, a nie to, że jest to miejsce dla jednej grupy społecznej - tłumaczy Kosmala.

Adriana Boruszewska Doba.pl

Przeczytaj komentarze (1)

Komentarze (1)

wtorek, 24.03.2015 14:34
ale smacznie wyglądają te wypieki! muszę się tam wybrać!