Ulicożercy atakują Wrocław

poniedziałek, 24.8.2015 08:00 2747 1

Najpierw były kurczaki z grilla, kiełbasy i wielkie stosy bigosu smażące się na równie wielkich patelniach. Cena stosunkowo dobra, ale za to jakość i świeżość ostatniego sortu. Tak jeszcze dwa lata temu wyglądało jedzenie na wrocławskich wydarzeniach muzycznych czy ogólnopolskich festiwalach – duża ilość tłustej kiełbasy i problemy żołądkowe gwarantowane.

Wraz z erą hipstera albo po prostu młodych głodnych, nie tylko dobrej muzyki, ale też i smaków ludzi, pojawiły się food trucki.  Pomysł nienowy, bo na świecie od dawna sprawdzony (nasi sąsiedzi zza Odry z food trucków sprzedawali już w latach 80.), do Wrocławia trafił całkiem niedawno. I chociaż nasze miasto przyjazne food truckom nie jest (bo prócz festiwali ulicożerców to z food trucka nie można sprzedawać, gdzie się podoba – jedynym wyjściem jest "dogadanie się" właściciela food trucka z właścicielem terenu prywatnego lub obiektu), to wozów z jedzeniem w stolicy Dolnego Śląska pojawia się coraz więcej. Jest pizza z pieca opalanego drewnem, kiełbaski, przeróżne burgery czy hinduskie nany. Zdecydowanie jednak królują burgery. Oczywiście można narzekać na cenę – burgery czy inne jedzenie  z food trucka zaczyna się od 15 złotych i idzie w górę (w zależności od dodatków typu sos z mango, łosoś, wszechobecna i chyba bardzo modna ostatnio rukola czy burak, który przeżywa teraz swój wielki powrót – szczególnie w formie dodatku do burgera lub jako carpaccio).

Zgadzam się, że zapłacenie prawie 20 złotych za bułkę z mięsem to całkiem sporo. Jednak patrząc na stosy średnio świeżego bigosu, który jeszcze na niektórych polskich festiwalach muzycznych (mam nadzieje, że to już niedługo) smaży się przez 4 dni, to wolę zapłacić 20 złotych i być pewną, że mam jedzenie, które jest świeże i niezłe gatunkowo. Bo czego by nie powiedzieć, to posiłki z food trucków trzymają poziom. Nie ma się zresztą czemu dziwić – właściciele food trucka nie mają lokalu na utrzymaniu, nie muszą martwić się o stoliki czy czystą toaletę. Ich jedynym orężem jest jedzenie – jeżeli będzie słabe gatunkowo lub jeżeli poziom potraw się obniży, to food truckowcy mogą pakować manatki i sprzedać swojego trucka.  A konkurencja jest spora. Wystarczy spojrzeć tylko na festiwale ulicożerców pod Halą Stulecia, Browarem Mieszczańskim czy Uniwersytetem Przyrodniczym – wrocławskie food trucki można już liczyć w dziesiątkach sztuk. A wciąż pojawiają się nowe.

Nie będę ukrywać, że lubię jedzenie z food trucków. Cenię je za dobre i świeże składniki ora ciekawe kombinacje smaków. Same festiwale ulicożerców to też dobra alternatywa dla wrocławskich ogródków na Rynku. Food trucki podbijają również jakość polskich festiwali muzycznych, gdzie kiedyś królowała zapiekanka z masą pieczarkową i wczorajszy bigos, a dziś mięsny lub wege burger.

Adriana Boruszewska Doba.pl

Przeczytaj komentarze (1)

Komentarze (1)

autor poniedziałek, 24.08.2015 18:38
Może sanepid wykazał by się inicjatywą ??????????????