ZAKSA zdobywcą Pucharu Polski 2017

poniedziałek, 16.1.2017 14:20 1842 0

ZAKSA Kędzierzyn-Koźle zdobyła siatkarski Puchar Polski. W wielkim finale pokonała PGE Skrę Bełchatów 3:1 i tym samym zrewanżowała się swoim rywalom za porażkę sprzed roku. Spotkanie w Hali Stulecia oglądał komplet publiczności.

Na czworo babka wróżyła
Lotos Trefl Gdańsk, ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, PGE Skra Bełchatów i Jastrzębski Węgiel – tylko jedna z tych czterech ekip mogła wyjechać z Wrocławia wzbogacona o kolejne trofeum do swojej klubowej gabloty. Wytypowanie zdecydowanego faworyta wśród takiego składu zespołów Final Four Pucharu Polski należało do zadań karkołomnych, bowiem w turnieju pucharowym, gdzie jeden mecz decyduje o awansie i odpadnięciu, często o wyniku rozstrzyga dyspozycja dnia, a przedmeczowe założenia biorą w łeb zaraz po pierwszym gwizdku sędziego. Dodatkowo, gdy mierzą się ze sobą tak wyrównane drużyny, losy spotkania rozstrzygać może błysk geniuszu poszczególnych gwiazd, a tych na parkiecie Hali Stulecia nie brakowało. Mariusz Wlazły, Kevin Tillie, Salvador Hidalgo Oliva, Dawid Konarski czy Bartosz Kurek to tylko nieliczni, którzy mogli byli w stanie skraść show w ten pucharowy weekend w stolicy Dolnego Śląska.

Coś dla pszczółek i koziołków
Zmaganiom o pierwsze w tym roku siatkarskie trofeum towarzyszyła nieodłączna rywalizacja na trybunach. Sympatycy, którzy licznie przybyli za swoimi zespołami do Wrocławia dopełnili to fantastyczne sportowe święto swoim kolorowym i głośnym dopingiem. Najgłośniejszy i najbardziej liczny sektor stworzył Klub Kibica ZAKSY Kędzierzyn-Koźle. Popularne „Koziołki” były nastawione bardzo bojowo. Jeszcze przed pierwszymi meczami głośno przygrywali na klubowych bębnach nakręcając swoich ulubieńców do walki, gdy Ci dopiero się rozgrzewali. Flagi czerwono-biało-niebieskich raz po raz łopotały pod kopułą Hali Stulecia przecinając gęstniejące od gorącej atmosfery powietrze. Po drugiej stronie parkietu zgrupowali się sympatycy PGE Skry Bełchatów, a wśród nich nie mogło zabraknąć klubowej „Pszczółki”, która wędrowała po całej Hali i tylko od czasu do czasu zatrzymywała się, gdy ktoś poprosił ją o zrobienie zdjęcia. Jakby tego zwierzyńca było mało, to maskotka drużyny z Bełchatowa dodatkowo rozdawała wśród publiczności cukierki „krówki”, aby zjednać sobie neutralnych kibiców bądź też zachęcić przeciwników do zmiany klubowej przynależności. Tuż obok kibiców ZAKSY swoje miejsce do prowadzenia dopingu znaleźli sympatycy Jastrzębskiego Węgla. Chodź byli mniej licznie reprezentowani niż ich konkurenci z Bełchatowa i Kędzierzyna, to intensywnością dopingu nie odbiegali od tej dwójki. Gdyby przyznawać osobny puchar za doping, to niesprawiedliwością byłoby nagrodzić tylko jeden z klubów kibica.

Pojedynek na wyniszczenie, czyli ZAKSA kontra Jastrzębski Węgiel
W pierwszym półfinale wrocławskich zmagań o Puchar Polski zmierzyły się ze sobą drużyny ZAKSY Kędzierzyn-Koźle i Jastrzębskiego Węgla. Jeszcze na długo przed gwizdkiem sędziego rozpoczynającym zawody, kibice w Hali Stulecia zacierali ręce, bowiem zdawali sobie sprawę, że wysoki poziom sportowy i karuzela emocjonalna były w tym meczu zagwarantowane. Najlepszą zapowiedzią tego spotkania i jednocześnie reklamą siatkówki w najlepszym wydaniu było jesienne starcie między tymi ekipami w ramach rozgrywek Plusligi. Wówczas po twardym, pięciosetowym boju zwycięsko z parkietu zeszli mistrzowie Polski, chociaż potrzebowali do tego wygranej w tie-break’u aż 22:20. Jastrzębianie byli żądni rewanżu, a lepszej okazji niż możliwość wyeliminowania ZAKSY z gry o Puchar Polski, nie mogli sobie wymarzyć. Ale po kolei.

Już pierwsze piłki pokazały to, czego należało się spodziewać. Żadna ze stron nie popuszczała ręki przy swoich atakach bombardując pole punktowe przeciwników. W zepole Jastrzębskiego na początku seta znakomicie spisywał się Jason DeRocco, któremu przypadła niewdzięczna rola zastąpienia jednego z liderów ekipy z Górnego Śląska - Scotta Touzinskiego. Amerykanin co prawda znalazł się w meczowej kadrze, ale jedynie po to, by wspierać swoich kolegów. Jego występ był wykluczony ze względu na poważny uraz kolana, nieoficjalnie mówi się, że to już koniec sezonu dla tego siatkarza. Grający za niego DeRocco był skuteczny w ataku i pewny w przyjęciu, dzięki czemu zawodnicy Marka Lebedewa uzykali trzypunktową przewagę obejmując prowadzenie 8:5. Siatkarze z Kędzierzyna-Koźla wtedy jeszcze bardziej podkręcili tempo i szybko wyrównali stan spotkania. Można było odnieść wrażenie, że rozgrywający ZAKSY Benjamin Toniutti przeprowadzał wśród swoich kolegów casting na najskuteczniejszego gracza drużyny, bowiem równomiernie rozrzucał piłki na oba skrzydła oraz na środek siatki dając każdemu się wykazać. Najwięcej zaufania w jego oczach zyskał Mateusz Bieniek i w dalszej części seta to właśnie współpraca tych panów owocowała powiększaniem konta punktowego ZAKSY. Od stanu 13:13 zawodnicy Ferdinando de Giorgiego wyszli na prowadzenie i utrzymywali minimalną przewagę do końcówki seta. Jeden z nielicznych ataków nie do końca zdrowego Konarskiego dał mistrzom Polski prowadzenie 23:20 i wydawało się, że mają oni wolną drogę do wygrania partii. Wtedy o czas poprosił opiekun Jastrzębskiego, a korekty australijskiego trenera pomogły jego podopiecznym zbliżyć się do rywali na jeden punkt. Przy stanie 23:22 o czas poprosił de Giorgi i również w tym wypadku to okazało się dobrą zagrywką. Zaraz po przerwie, będący w polu zagrywki przyjmujący Węgla Marcin Ernastowicz zepsuł serwis. Kędzierzynianie nie wykorzystali pierwszej piłki setowej, ale już w kolejnej akcji atakiem przełamującym blok przeciwników popisał się Bieniek, i w ten sposób pierwszy set pad łupem ZAKSY w stosunku 25:23.

Dwa punkty – to była największa przewaga którejś z drużyn w drugiej odsłonie spotkania. Obie ekipy mocno pilnowały się, by żadna ze stron nie wyrobiła sobie większego prowadzenia. Jastrzębianie opierali swą grę na skrzydłach. Do grającego na wysokim procencie skuteczności DeRocco dołączył Maciej Muzaj. W zespole ZAKSY szwankowała gra słabnącego w oczach Konarskiego i Sama Deroo, który w dalszej fazie meczu został zastapiony przez Rafała Buszka, co dało Toniuttiemu nowe opcje na rozegraniu. Tymczasem gra toczyła się w rytmie punkt za punkt, aż do stanu 16:14 dla Jastrzębskiego. Wtedy doszło do kolejnej przerwy na żądanie, po której ponownie na tablicy świetlnej widniał remis. Zespoły doprowadziły do nerwowej końcówki, a w tej próbie nerwów lepsi okazali się gracze Lebedewa. Najpierw silne uderzenie wzdłuż linii wyprowadził Muzaj dając pierwszą piłkę setową. W pole serwisowe poszedł DeRocco i punktową zagrywką dobił rywala. Po blisko godzinie gry mieliśmy w całym meczu remis 1:1.

Napędzeni zwycięstwem w drugiej partii Jastrzębianie znakomicie weszli w trzeciego seta zaskakująco szybko obejmując prowadzenie 9:4. ZAKSA mozolnie odrabiała straty, ale warto zaznaczyć, że redukowała tą stratę nie tyle swoją świetną grą, co poprzez liczne błędy rywali. Tyle punktów oddanych niemal za darmo co w tej fazie seta Jastrzębski Węgiel nie oddał przez cały mecz. W zespole de Giorgiego przebudzał się Kevin Tillie, stając się z każdą piłką coraz groźniejszy w ataku. Kędzierzynianom udało się doprowadzić do remisu po 15, ale cały czas nie mogli wyjść na prowadzenie. Ich rywale byli o ten jeden-dwa punkty cały czas przed nimi. Tak też było i w końcówce seta. Jastrzębie prowadziło 24:22 i można było obstawiać w ciemno, że zapiszą tę partię na swoim koncie. Nic bardziej mylnego. ZAKSA obroniła dwie piłki setowe. Przy stanie 24:24 w polu zagrywki stanął Konarski i posłał piłkę w siatkę, dając tym samym rywalom kolejną sposobność na zamknięcie seta. Ci jednak ponownie nie wykorzystali szansy, co chwilę później się zemściło. Od remisu 25:25 sprawy w swoje ręce wziął Kevin Tillie. Najpierw technicznym uderzeniem obok bloku posłał piłkę w pole punktowe Jastrzębskiego, a za moment posłał mocno rotowaną zagrywkę nie do obrony dla przyjmujących przeciwników. ZAKSA wyszła w tym secie tylko raz na prowadzenie – w dwóch ostatnich akcjach kluczowych dla losów całej partii. 2:1 dla Mistrzów Polski

Czwarty set ponownie w lepszym stylu zaczęli podopieczni Lebedewa. Dosyć szybko objęli prowadzenie 8:5. I ponownie zbawienny wpływ na grę swojego zespołu miała przerwa na żądanie wzięta przez Ferdinando de Giorgiego. Włoch, będący także świeżo upieczonym selekcjonerem Reprezentacji Polski z niezwykłym wyczuciem dysponował przysługującym mu przerwom. Jego siatkarze reagowali po nich bardzo pozytywnie. Nie inaczej był tym razem, szybkie doprowadzenie do remisu, a potem objęcie prowadzenia 13:12. Świetnie spisywał się Tillie, będący najlepszym zawodnikiem na parkiecie. Błyszczał zarówno w przyjęciu, jak i w ataku. W drugiej części seta coś złego stało się z Jastrzębskim Węglem. Kryzys fizyczny, który dopadł ten zespół nie pozwolił mu nawiązać wyrówanej walki do końca seta. ZAKSA odjechała z wynikiem na 17:14 i do końca utrzymywała tę różnicę. Kibice ekipy z Górnego Śląska mogli jeszcze mieć nadzieję. Gdy Maciej Muzaj doprowadził do stanu 20:23, ale wtedy dwie szybkie akcje Bieńka i Tilliego zakończyły mecz. Ten ostatni został także wybrany MVP. 25:20 w czwartej partii i w całym spotkaniu 3:1 dla Zaksy Kędzierzyn-Koźle. Tym samym podopieczni De Giorgiego drugi rok z rzędu zameldowali się w finale Pucharu Polski.

Puchar Polski, I półfinał:

ZAKSA Kędzierzyn-Koźle - Jastrzębski Węgiel 3:1 (25:23, 23:25, 27:25, 25:20)

ZAKSA: Tillie, Konarski, Wiśniewski, Bieniek, Deroo, Toniutti, Zatorski (libero) oraz Witczak, Buszek, Czarnowski

Jastrzębski: Muzaj, Kosok, Boruch, De Rocco, Kampa, Oliva, Popiwczak (libero) oraz Strzeżek, Ernastowicz

Aktualny mistrz z byłym mistrzem – Lotos kontra Skra
W drugim półfinale zmierzyły się ze sobą drużyny, które w ubiegłych dwóch latach sięgały po Puchar Polski. PGE Skra Bełchatów to wciąż aktualny czempion, Lotos Trefl Gdańsk z kolei zdobył to trofeum w 2015 roku sprawiając wówczas sporą niespodziankę. Gdańszczanie przybyli do Wrocławia w mocno przetrzebionym składzie. Z powodu kontuzji nie mógł zagrać Mateusz Mika, nie w pełni sił byli także Wojciech Grzyb i Fabian Majcherski. Mimo to, Lotos miał przyjechać do stolicy Dolnego Śląska „z uśmiechem na ustach” – tak zapowiadał jego szkoleniowiec Andrea Anastasi. Wszystko za sprawą pokonania w ćwierćfinale Asseco Resovii Rzeszów i to na jej terenie. Wysokie morale miały być ważną bronią w starciu z faworyzowaną i naszpikowaną gwiazdami PGE Skrą.

Początek meczu przebiegał pod dyktando bełchatowian. Już od pierwszych piłek, że to może być mecz jednego siatkarza – Mariusza Wlazłego. Kapitan obrońców trofeum atakował z furią i robił to skutecznie. Gdański blok nie stanowił dla niego większej przeszkody. Dosyć szybko Andrea Anastasi poprosił o czas dla swojej drużyny, bowiem wynik 5:1 na początku partii nie napawał optymizmem. Po przerwie było odrobinę lepiej, ale nadal to Skra dyktowała warunki gry. Wyglądało, że na tym etapie gry nie mają słabych punktów. Pod siatką królował Srecko Lisinac, na skrzydle Wlazłego w zdobywaniu punktów wspierał Artur Szalpuk. Czteropunktowa przewaga czarno-żółtych utrzymywała się niemal przez całego seta. Przy wyniku 19:23 ambitni gdańszczanie po raz kolejny w tym sezonie pokazali, że nie ma dla nich piłek straconych. Atak z drugiej linii Schulza, blok Gawryszewskiego i sprytne rozegranie piłki sytuacyjnej przez Szymona Jakubiszaka doprowadziły do stanu 22:23. Bełchatowianie przerwali tę passę Lotosu zdobywając dwudzieste czwarte oczko i dając sobie tym samym dwie piłki setowe. Trefl Gdańsk jednak ani myślał się poddać i za sprawą kapitana Gawryszewskiego doprowadził do remisu. Do wyłonienia zwycięzcy potrzebna była gra na przewagi. Za chwilę trzecią piłkę setową dla Skry nie wykorzystał Lisinac atakując w aut. Przy stanie 25:25 dosyć niekonwencjonalnie zagrał Wlazły atakując z drugiej piłki, ale zrobił to skutecznie. Skra ponownie była o punkt od wygrania seta, ale ponownie Lotos się wybronił. Kluczowy moment seta miał miejsce przy wyniku 27:27. Na zagrywkę wszedł wówczas atakujący z Gdańska Damian Schulz, ale fatalnie zaserwował posyłając piłkę w aut. W kolejnej akcji na koniec długiej wymiany skuteczny blok postawił środkowy PGE Karol Kłos i przypieczętował wygraną w tej partii swojego zespołu. Dopiero szóstą piłkę setową udało się wykorzystać.

Druga partia ułożyła się bliźniaczo do pierwszej. Ponownie Skra objęła kilkupunktowe prowadzenie, a siatkarze z Pomorza musieli gonić. Przy wyniku 12:16 złapali dobry rytm i zanotowali pięć oczek z rzędu bez odpowiedzi rywali i wyszli na prowadzenie 17:16. Warto zaznaczyć, że Lotos cały mecz grał tą samą szóstką, którą rozpoczął. Braki kadrowe i związane z nimi zmęczenie miały kluczowe znaczenie w końcówkach setów. Tak było i w tej partii. Choć ponownie to Skra była w lepszej pozycji do wygrania (23:20) to po raz kolejny postanowiła przyprawić swoich kibiców o palpitacje serca dając się dojść gdańszczanom na jeden punkt. Jak trwoga, to do Mariusza Wlazłego – kapitan w decydującym momencie znów pokazał swoją wielkość i dał piłkę setową zespołowi. Ciekawy przebieg miała kolejna akcja – zakończyła się punktem dla Lotosu, lecz siatkarze z Bełchatowa poprosili o wideoweryfikację próbując udowodnić, że we wcześniejszej fazie tego punktu piłka dotknęła już pola Trefla. Powtórki przyznały rację drużynie Philippe Blain’a i wynik został skorygowany. To oznaczało koniec drugiego seta wynikiem 25:22.

Trzeci set był najbardziej wyrównany od początku ze wszystkich. Andrea Anastasi wyciągnął wnioski i nakierunkował swój zespól tak, by ten nie dał znów odskoczyć rywalom, bowiem później może zabraknąć właśnie tego jednego lub dwóch „oczek” do przedłużenia nadziei na pozostanie w turnieju. Od momentu, gdy na tablicy świetlnej widniał wynik 14:15 dało się zauważyć zmęczenie w ekipie Trefla. Wąski skład nie był się przeciwstawić szerokiej ławce po drugiej stronie. Waleczni gdańszczanie cały czas bili się o każdą piłkę, ale wypracowana przez Skrę przewaga tym razem wystarczyła, by bez nerów wygrać seta. Mariusz Wlazły rozpoczął bombardowanie w tym meczu i on je zakończył. Najpierw zaatakował po prostej w dziewiąty metr boiska, nie do obrony dla żadnego przyjmującego, ani libero. W następnej akcji wykorzystał kontrę swojego zespołu i przypieczętował zwycięstwo w secie 25:21 i w całym meczu 3:0. Pomimo wybornej formy, nagrodę MVP zgarnął Wlazłem klubowy kolega – libero Robert Milczarek, który był liderem gry obronnej Bełchatowa.

Puchar Polski, II półfinał:

Lotos Trefl Gdańsk - PGE Skra Bełchatów 0:3 (27:29, 22:25, 21:25)

Lotos: Pietruwczuk, Jakubiszak, Schulz, Paszycki, Gawryszewski, Masny, Gacek (libero) oraz Stępień, Romać

PGE Skra: Lisinac, Wlazły, Kłos, Uriarte, Szalpuk, Penczew, Milczarek (libero) oraz Kurek, Bednorz

MVP: Robert Milczarek (PGE Skra)

Wielki finał: ZAKSA – Skra, czyli Déjà vu sprzed roku

W starciu finałowym doszło zatem do powtórki z ubiegłego turnieju. Wówczas, w Hali Orbita górą po emocjonującym tie-break’u byli gracze Skry, mimo że to ZAKSA prowadziła wtedy 2:1 w setach, by ostatecznie polec w pięciu setach. Chęć rewanżu za tamto spotkania wywoływała dodatkowy dreszczyk emocji wśród samych zawodników jak i towarzyszącym im zastępom sympatyków.

Początek starcia zdecydowanie należał do aktualnych Mistrzów Polski. ZAKSA szybko objęła prowadzenie 4:1, a szkoleniowiec PGE szybko poprosił o czas widząc rozpędzonych przeciwników. Dobrze w mecz wszedł Dawid Konarski, który w półfinale grał co najwyżej na 50 procent swoich możliwości z powodu choroby. W wielkim finale znowu wspiął się na szczyt swoich możliwości. Po przerwi na żądanie nadal utrzymywała się dwu-trzypunktowa przewaga zawodników Ferdinando de Giorgiego. Dopiero w połowie seta bełchatowianie doszli swoich rywali. Najpierw asem serwisowym do remisu po 13 doprowadził Szalpuk, a w następnej akcji Wlazły zaatakował po linii dając swojemu zespołowi minimalne prowadzenie. Taki stan rzeczy nie utrzymał się zbyt długo, bowiem kędzierzynianie za chwilę wyrównali i grali punkt za punkt już do samego końca tej partii. Set rozstrzygnął się dopiero na przewagi. W końcówce Skra grała głównie na Wlazłego, który dwukrotnie został zablokowany, raz też zespuł zagrywkę, ale rywale nie potrafili tego wykorzystać. Przy stanie 27:27 do akcji wkroczył Konarski – najpierw posyłając poteżną bombę w dziewiąty metr. W kolejnej po ofiarnej interwencji w obronie Zatorskiego piłka ponownie trafiła do „Konara”, który przypieczętował pierwszego seta dla ZAKSY i potwierdził swoją wyśmienitą dyspozycję podczas finału.

Obrońcy tytułu wyszli wyraźnie podrażnieni na drugiego seta, szybko objęli prowadzenie 3:0, a kapitalny, pojedynczy blok na Konarskim wykonał Srecko Lisinac. Rywale jednak w porę się przebudzili, punktować zaczął Kevin Tillie, a skutecznością w bloku imponował Mateusz Bieniek. To pozwoliło kędzierzynianom objąć prowadzenie 11:8 i o czas poprosił Philippe Blain. To pozwoliło złapać jego podopiecznym drugi oddech, udało się dogonić przeciwników, ale w decydującej fazie seta rywale znów odskoczyli. Przy wyniku 24:19 wydawało się, że jest już po wszystkim, ale wtedy kibice po raz kolejny zobaczyli emocjonującą końcówkę. Gdy w polu serwisowym pojawił się Penchev, jego zespół zdobył pięć punktów z rzędu doprowadzając do remisu. ZAKSA miała jeszcze dwie piłki setowe, ale obie zmarnował Konarski. Dwie akcje Karola Kłosa i Mariusza Wlazłego zadecydowały, że to Skra wygrała tego seta 27:25, mimo że była już w naprawdę ciężkiej sytuacji. Po dwóch partiach 1:1.

Przebieg trzeciego seta nie odbiegał od dwóch poprzednich. Obie ekipy znające się na wylot pilnowały, by żadna ze stron nie uciekła na zbyt duży dystans punktowy. Po stronie Skry najwięcej piłek wędrowało do Artura Szalpuka i Mariusza Wlazłego, z kolei rozgrywający ZAKSY Toniutti wciąż mocno eksploatował Konarskiego, który miał wsparcie na skrzydle w postaci Sama Deroo. Remis utrzymywał się do stanu 14:14. Wtedy wyższy bieg wrzuciła ZAKSA zdobywając pięć oczek bez odpowiedzi rywali. Bełchatów jeszcze raz zmobilizował się do walki z pomocą Bartka Kurka dochodząc na dwa punkty (19:17), ale kapitalny w końcówce Tillie nie mylił się w ataku. Czerwono-Biało-Niebiescy tym razem nie zmarnowali przewagi tak jak w drugi secie i pewnie wygrali go 25:20.

Przez większość czwartej odsłony tego pojedynku gracze Skry musieli sobie radzić bez Mariusza Wlazłego. Atakujący bowiem w jednej z akcji nabawił się kontuzji mięśni brzucha i nie mógł dokończyć gry. To w połączeniu z dobrą grą ZAKSY stawiało w roli faworyta do końcowego tryumfu właśnie kędzierzynian. Włazły musiał zejść z boiska przy stanie 14:14 i od tego momentu gra obrońców tytułu nieco się posypała. Zastępujący kapitana Bartosz Kurek był skutecznie rozczytywany przez środkowych bloku przeciwników. ZAKSA jeszcze podkręciła tempo i dorzucała kolejne oczka. Zdobywcy wciąż Ci sami – znakomity Konarski, efektowny Tillie i zabójczy Bieniek. Wynik seta i całego meczu ustalił Bartosz Kurek, który zepsuł swoją zagrywkę i tym samym podarował decydującą piłkę rywalom. ZAKSA Kędzierzyn – Koźle wygrywa czwartego seta 25:18 i cały mecz 3:1. Tym samym zawodnicy Ferdinando De Giorgiego zrewanżowali się PGE Skrze Bełchatów za porażkę z zeszłego roku i zostali zdobywcami Pucharu Polski w 2017 roku.

ZAKSA Kędzierzyn-Koźle - PGE Skra Bełchatów 3:1 (29:27, 25:27, 25:20, 25:18)

ZAKSA: Tillie, Konarski, Toniutti, Bieniek, Wiśniewski, Deroo, Zatorski (libero) oraz Czarnowski, Buszek, Witczak.

PGE Skra: Wlazły, Lisinac, Kłos, Szalpuk, Penczew, Uriarte, Milczarek (libero) oraz Kurek, Winiarski, Janusz, Bednor

Wyróżnienia indywidualne turnieju o Puchar Polski:

Najlepszy zagrywający: Artur Szalpuk (PGE Skra)
Najlepszy przyjmujący: Kevin Tillie (ZAKSA)
Najlepszy broniący: Robert Milczarek (PGE Skra)
Najlepszy blokujący: Łukasz Wiśniewski (ZAKSA)
Najlepszy atakujący: Dawid Konarski (ZAKSA)
Najlepszy rozgrywający: Benjamin Toniutti (ZAKSA)
MVP turnieju: Dawid Konarski (ZAKSA)

źródło: Wrocław pl

Dodaj komentarz

Komentarze (0)